Od kilku dni kotkę męczył kaszel, który pojawiał się sporadycznie, ale dziś z rana postanowiłam zabrać ją do firmy. Nasz WIELKI CHIRURG (hehe, tak nazywamy doktorka) zbadał, osłuchał i orzekł zapalenie górnych dróg oddechowych. Badanie przebiegało całkiem sprawnie do czasu aż zajrzał pod ogon... i jajek nie znalazł. Za to znalazł fiutka! Moja kotka to wykastrowany kocurek! Pięknie, pięknie.
Kot na wieść się zdenerwował i zwiał pod szafę. Sprawnie wyciągnięty został zapakowany do transportera i wróciliśmy do domu. I teraz dylematów ciąg dalszy....
Skoro kastracik, ktoś go miał i kastrację wykonał, czyli kot był czyjś i to pod niezłą opieką. Dom świadomy czyli. W najbliższych okolicach nie ma domków jednorodzinnych, bo nie sądzę, żeby w okolicznych blokach i melinach (no cóż, taka dzielnica) ktokolwiek wolał wydawać kaskę na kastrację zamiast na flaszkię...
Chyba powinnam ogłosić w mieście, że kot znaleziony. Z drugiej strony- szkoda, żeby znów się włóczył po mieście, kiedy do starego domu wróci. Z trzeciej strony- dziś niesiony w transporterze przez ulicę miał ochotę wyjść. Po czwarte po powrocie , kiedy tylko poczuł, że jest w domu, bardzo się ucieszył i zainstalował na kanapie.
Z Fatimy stał się Akimem.
Co robić: ogłaszać, nie ogłaszać, oddać,zatrzymać?
4 komentarze:
Zatrzymać! Zdecydowanie- może to był jakiś schroniskowy kastrowany kociak?
hmm, może i był, ale do naszego schroniska kotów nigdy nie przyjmowali....
A to ci niespodzianka :) Ja bym zatrzymała. Jakby ktoś szukał, to pewnie sam by dał ogłoszenie.
No właśnie, jak mi zginął kot, to ja wieszałam ogłoszenia. A jak komuś nie zależy na tym, żeby kota odnaleźć, to trudno.
Prześlij komentarz